20.12.25

 20.12.2025

Gorsze dni, lepsze poranki i myśli, które dojrzewają


                                                                                                              

Cześć kochani.
Dawno mnie nie było — w sumie tylko kilka dni, ale jednak.
Powód prosty: trochę mnie rozłożyło. Przeziębienie zabrało część sił,
na szczęście nie zabrało chęci.

Ostatnie dni są u mnie bardzo nierówne.
Raz mam moc, raz jej kompletnie nie ma.
Dla przykładu — zeszły piątek był średni.
Ten tydzień też przeziębienie dało o sobie znać
i trochę tej energii uciekło.

Dziś jednak poranek pozytywnie mnie zaskoczył.
Pobudka o 8:00 i… coś zaskoczyło.

Chodzi o prostowniki pleców — mięśnie, które odpowiadają za wstawanie.
Coraz lepiej czuję, że zaczynają mi pomagać.
Wstawanie wygląda u mnie tak:
siadam na skraju łóżka, łapię poręcz,
Justyna chwyta mnie za rękę i pomaga pociągnąć w górę.

Zwykle na jedną rękę nie dałbym rady.
A dziś?
Wystrzeliłem w górę wyprostowany jak rakieta.

Plecy były proste, dziwnie jakby rozciągnięte —
i dzięki temu wstanie przyszło dużo łatwiej.
Nic dziwnego, skoro przez całą noc leżę praktycznie „plackiem”.
Skurczów tej nocy też specjalnych nie było.

Największy problem robią ostatnio mięśnie przywodziciele.
To te, które odpowiadają za „postawę na baczność” —
czyli przyciąganie nóg do siebie.
U mnie potrafią solidnie namieszać.

Bywa tak, że nogą mogę unieść kołdrę do góry,
ale przywodziciele powodują, że nogi w nocy się splatają.
Jest to cholernie kłopotliwe,
ale staram się żyć z tym spokojnie, bez nakręcania się.

Choć paradoksalnie…
psychicznie jestem ostatnio bardzo nakręcony pozytywnie.

Niestety w domu jest też osoba,
która potrafi sprowadzić człowieka do parteru —
w moim przypadku to działa negatywnie.
A ja z natury jestem optymistą.
Zresztą „Optymizm” to ksywka, którą wymyśliła mi przyjaciółka
po moim podejściu do życia.

Ostatnio dotarło do mnie coś ważnego:
nie da się zbawić całego świata.
Nie da się pomagać wszystkim kosztem siebie.
Można kibicować innym, ale trzeba też zadbać o siebie.

Dlatego coraz poważniej myślę o rehabilitacji stacjonarnej.
Takiej porządnej — 3–4 tygodnie, bez kombinowania.
Na NFZ realnie od maja,
więc w poniedziałek chcę dzwonić i dowiedzieć się,
jak wygląda opcja prywatna i czy da się dostać od razu.

Pytanie, co jest lepsze:
rehabilitacja z dojazdami czy pobyt w ośrodku?
Coraz bardziej czuję, że wyrwanie się z domowego środowiska
byłoby dla mnie zdrowsze.

Nie chodzi o sanatorium „na leżenie i odpoczywanie”.
Chodzi o to, żeby mnie porządnie pogonili, rozruszali
i postawili na nogi
.

Na koniec — z serca.
Jeśli ktoś może i chce, proszę o wsparcie
mojego konta fundacji.
Dane do przelewów są u góry, nad postem.

Nie chcę zanudzać.
Trzymajcie się ciepło.


📌 Blog:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com


Hashtagi

$rehabilitacja $zdrowie $życie $determinacja $codzienność
$Rehabilitation $Gesundheit $Leben $Motivation $Alltag


Jeśli chcesz:

Brak komentarzy: