14.12.25

                                                                 


Najlepsze sanatoria przy spastyczności i przykurczach – moje rozeznanie i pytanie do Was

Od dłuższego czasu analizuję temat sanatoriów, ale nie pod kątem wypoczynku.
Interesuje mnie realna rehabilitacja, bo moje potrzeby są dość konkretne:

  • przykurcze mięśniowe i spastyczność,

  • problemy z miednicą, biodrami i kręgosłupem,

  • rehabilitacja neurologiczno-ortopedyczna,

  • pionizacja, rozciąganie, nauka stania i chodu,

  • poruszanie się na wózku.

Poniżej zebrałem ośrodki, które najczęściej pojawiają się jako sensowne przy takich problemach.


🥇 Najlepsze sanatoria – Polska

1️⃣ Ciechocinek

Dlaczego warto:

  • bardzo dobra rehabilitacja neurologiczna i narządu ruchu,

  • duże doświadczenie z osobami na wózkach,

  • baseny solankowe, pionizacja, fizjoterapia „z głową”.

Polecane obiekty:

  • Sanatorium Gracja

  • Sanatorium Kujawiak

  • Sanatorium Pod Tężniami

➡️ minus: daleko
➡️ plus: jakość leczenia


2️⃣ Konstancin-Jeziorna (pod Warszawą)

Bardzo dobry wybór przy moich problemach

Dlaczego:

  • rehabilitacja neurologiczna + ortopedyczna,

  • duży nacisk na rozciąganie, spastyczność i postawę,

  • bardzo dobre zaplecze.

Polecane:

  • STOCER – Uzdrowisko Konstancin

➡️ jeden z najlepszych ośrodków w Polsce
➡️ często lepszy niż „typowe sanatoria”


3️⃣ Lądek-Zdrój (bliżej mnie – duży plus)

📍 Dolnośląskie – znacznie bliżej Kępna

Dlaczego:

  • świetne wody siarczkowe,

  • bardzo dobre na przykurcze, biodra i kręgosłup,

  • realna praca z fizjoterapeutami, a nie tylko zabiegi.

Polecane:

  • Wojciech

  • Jerzy

  • Zamek na Skale (jeśli dostępność)

➡️ najlepszy kompromis: jakość + odległość


4️⃣ Polanica-Zdrój

Spokojne, solidne leczenie

  • dobra rehabilitacja ruchowa,

  • bezpieczne dla osób z ograniczoną mobilnością,

  • dobry klimat do systematycznej pracy z ciałem.

Polecane:

  • Wielka Pieniawa

  • Sanatorium Leśne


5️⃣ Busko-Zdrój

Świetne, ale daleko

  • wody siarczkowe – top na przykurcze i napięcia,

  • bardzo dobre efekty przy długotrwałych problemach mięśniowych.

➡️ opcja dobra, jeśli logistycznie da się to ogarnąć


🚫 Czego bym unikał przy moim stanie

  • sanatoriów typowo kardiologicznych,

  • miejsc stricte wypoczynkowych,

  • ośrodków, gdzie rehabilitacja = 2 zabiegi i spacer.


🎯 Moje TOP 3 (na dziś)

1️⃣ Lądek-Zdrój – najlepszy balans
2️⃣ Konstancin-Jeziorna – najwyższa jakość
3️⃣ Ciechocinek – „mocne uderzenie”


❓ I teraz pytanie do Was

Jeśli byliście w którymś z tych sanatoriów albo znacie kogoś, kto był – bardzo proszę o szczere opinie:

  • jak długo czekaliście (NFZ / prywatnie)?

  • czy rehabilitacja faktycznie pomagała?

  • czy ktoś realnie pracował z Wami, czy trzeba było walczyć o zabiegi?

  • jak wyglądało to przy osobach na wózku?

To są informacje, których nie ma w folderach, a które mogą naprawdę pomóc.


Jeśli ktoś chciałby wesprzeć mnie w tej codziennej walce o sprawność,
informacja o Fundacji i numerze konta znajduje się na górnym banerze bloga.

🔗 Mój blog:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com


Hashtagi 🇵🇱

#sanatorium
#rehabilitacja
#spastyczność
#przykurcze
#życienawózku

 

Prostownik miednicy kontra plecy – cicha wojna o wyprost


                                                          

Od dłuższego czasu chodzę z tym tematem w głowie.
A właściwie – siedzę, bo od pięciu lat poruszam się na wózku.
Ale coraz częściej wraca myśl: pora wstać.

Problem w tym, że ciało nie zawsze nadąża za głową.


Skąd to ciągnięcie i to cholerne pochylenie?

Coraz wyraźniej widzę, że prostownik pleców działa,
ale przegrywa walkę z tym, co siedzi z przodu –
z przykurczonym prostownikiem miednicy i mięśniami czworogłowymi uda.

Efekt?

  • miednica ciągnięta do przodu,

  • tyłek wypchnięty do tyłu,

  • sylwetka pochylona,

  • stanie męczy potwornie szybko.

To nie jest brak siły.
To jest ciągnięcie na chama przez skrócone mięśnie.


Kulisy z przeszłości

Kiedyś, jeszcze zanim trafiłem na wózek, chodziłem o kulach.
Dziś coraz częściej myślę, że:

  • kule mogły być źle ustawione,

  • wysokość była niedopasowana,

  • a ja chodziłem z hiperlordozą, jakiej nie życzę nikomu.

To mogło latami utrwalać przodopochylenie miednicy.
I teraz zbieram tego konsekwencje.


Rozciąganie – walka, która daje ulgę

Rozmawiałem ostatnio sporo z AI (tak, serio – za darmo, na luzie).
Padła prosta, ale sensowna sugestia:

1️⃣ Leżenie na brzuchu

  • pięta w kierunku pośladka,

  • tylko do granicy komfortu, nie bólu,

  • około 15 sekund na każdą nogę,

  • spokojny oddech, bez siłowania.

2️⃣ Leżenie na plecach

  • nogi opuszczone swobodnie za krawędź łóżka,

  • pozwalasz im same opaść,

  • najpierw jest masakra – napięcie, cofanie, walka,

  • a potem… nagle ulga,

  • noga wisi, oddech się uspokaja.

To jest ciężka robota.
Ale daje sygnał, że da się.


Stanie? Tak – ale mądrze

Tu ważna myśl, z którą się zgadzam w 100%:

Balkonik nic nie da, jeśli nie potrafisz ustać.

Dlatego:

  • po rozciąganiu 2–3 krótkie próby stania,

  • bez heroizmu,

  • i koniec na dziś.

Codziennie. Konsekwentnie. Bez szarpania.


Co dalej?

We wtorek przychodzi rehabilitant.
Chcę z nim to wszystko przegadać, sprawdzić ustawienie miednicy, długość mięśni, wysokość sprzętu.
Nie na zasadzie „jakoś to będzie”, tylko konkretnie.

Bo wiem jedno:
możliwość wstania jest,
ale ciało musi dostać czas i właściwy kierunek.


Trzymajcie za mnie kciuki 🤞
To nie jest sprint.
To jest codzienna, uparta robota.


🔗 Więcej moich przemyśleń i wpisów znajdziesz tutaj:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com


Hashtagi 🇵🇱

#rehabilitacja
#przykurcze
#niepełnosprawność
#walkaoczdrowie
#powrotdoruchu

Hashtagi 🇩🇪

#Rehabilitation
#Muskelverkürzung
#Gesundheit
#RückkehrzurBewegung
#AlltagmitBehinderung

Hashtagi 🇬🇧

#rehabilitation
#musclecontracture
#healthjourney
#mobilityrecovery
#dailystruggle

12.12.25

 12.12.2025

Rehabilitacja, walka z grawitacją i pytania bez prostych odpowiedzi


                                                                               

Dzisiejsza rehabilitacja już za mną.
Jest godzina 12:00 w południe i – jak zwykle – było konkretnie.

Od rana pracowaliśmy nad wzmacnianiem mięśni, głównie mięśni osiowych i szkieletowych. Wstawanie, stanie, utrzymywanie pozycji. I właśnie tu zaczyna się problem, który coraz mocniej daje mi się we znaki.

Gdy stoję dłużej, czuję wyraźne „ściąganie” w dół – jakby ciało samo chciało usiąść. Nie chodzi o brak chęci czy koncentracji, tylko o fizyczne uczucie, że coś puszcza. Stanie staje się potwornie męczące. Momentami to prawdziwa masakra.

Rozmawialiśmy o tym z rehabilitantem. Padło ważne pytanie:
czy to prostowniki pleców, które po prostu się męczą i „odpuszczają”?
Czy może problem leży gdzie indziej – w ścięgnach z przodu, biegnących od brzucha w kierunku nóg?

Coraz bardziej skłaniam się ku tej drugiej opcji. Chodzi o te struktury, które odpowiadają m.in. za unoszenie kolana do góry, ruch nogi do przodu, zginanie w biodrze – dokładnie te same, które pracują przy siadaniu. Jeśli one są przykurczone albo przeciążone, mogą dosłownie ściągać ciało do pozycji siedzącej, nawet gdy bardzo się starasz utrzymać pion.

To nie jest walka „z głową”.
To jest siłowanie się z własnym ciałem.

Nie jestem specjalistą, ale czuję, że rehabilitant może mieć rację. To nie wygląda jak problem wyłącznie z plecami. Bardziej jak efekt pracy i napięcia tych „cholernych ścięgien”, które robią swoje, niezależnie od mojej woli.

Na dziś to wszystko, moi drodzy.
Bądźcie.
Wspierajcie – jeśli możecie – choćby dobrym słowem.
A jeśli nie słowem, to może grosikiem na fundację.
Dane do przelewu są dostępne na stronie głównej.

Z całego serca – dziękuję.


🔗 Blog:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com/


Hashtagi

#rehabilitacja
#życiezSM
#walkaokrok
#niepełnosprawność

11.12.25

 

11.12.2025


                                                                                   

Wstawanie, które potrafi pozytywnie zaskoczyć

Dzisiejszy poranek znowu przypomniał mi, że nic nie jest u mnie „zwyczajne”. Nawet wstawanie. W sumie… właśnie ono najbardziej mnie dzisiaj zaskoczyło. Nie stanie — bo stać jeszcze nie stoję — ale samo wstawanie. Ten moment, kiedy ciało albo współpracuje, albo robi wszystko, żeby człowiekowi utrudnić życie.

Dzisiaj postanowiło współpracować.
I to tak, że sam byłem w szoku.

Kiedy stoisz tylko chwilę, a potem od razu siadasz, czujesz jak dwugłowe uda i łydki palą od środka, jakby ktoś w nich odpalił małe piecyki. Mięśnie mają swoją pamięć — i swoje fochy. Potrafią się obkurczyć, zablokować, walczyć z tobą zamiast ci pomagać. Ale dziś… poczułem, że idą ze mną, a nie przeciwko mnie.

Rehabilitantka jak zwykle zrobiła swoje — uniosła, podparła, ustawiła.
Ale połowę roboty zrobiłem ja.
Przynajmniej tak to czułem.
I to uczucie, że „to się ruszyło”, jest warte wszystkiego.

Po wstawaniu standard: śniadanie, kawa, ogarnianie dnia.
A potem golenie — i tu już nie było tak kolorowo.
Dwa dni temu maszynka chodziła jak marzenie.
Dziś ręka odmówiła współpracy, jechała gdzie chciała.
Na siłę nie robiłem — raz przyciąłem sobie wargę i efekt był jak po przejechaniu żyletką.
Jedno doświadczenie wystarczy na całe życie.

Każdy dzień jest inny.
Raz nogi zaskoczą pozytywnie, raz ręce zawiodą.
Raz czujesz napływ mocy, innym razem masz problem, żeby podnieść cokolwiek.
Ale dzisiaj liczyło się jedno: wstałem lepiej niż zwykle.
I to jest sukces, który zabieram ze sobą dalej.

A propos balkonika — liczę, że dziś mnie przy nim postawią. Potrzeba dwóch osób, wiadomo. Ale nawet minuta w pionie daje mięśniom sygnał: „pracujemy dalej”. Plecy, brzuch, nogi — wszystko się budzi.

Upadków nie lubię.
Podłoga jest twarda, życie momentami też.
Ale wiesz co?
Jeśli wstajesz choć odrobinę lepiej niż wczoraj, to już jest wygrana bitwa.

Dzisiaj wygrałam.

#rehabilitacja #codzienność #motywacja #postęp #siła

10.12.25

 

📅 10.12.2025 — Rehabilitacja 2/2



                                                           

Dziś miałem kolejne zajęcia z rehabilitantem i znowu trochę jazdy było. Zaczęło się klasycznie — wstawanie z łóżka, ustawianie mnie do pionu i powrót na wózek.
Niby proste rzeczy, ale u mnie to cała operacja.

Po południu znowu przyszło to moje „ulubione” — mięśnie spięte jak kamienie. Tak sztywne, że ciężko było w ogóle ruszyć, przestawić mnie, ustawić na nogi. Ale to nie jest tak, że ja nic nie robię. Też muszę z siebie wykrzesać siłę, pchać nogi w podłogę, żeby się podnieść.
A dzisiaj… no, dzisiaj nie było najfajniej. Na pewno nie dla rehabilitanta.

Wstawaliśmy chyba z osiem razy. Początki wyszły nawet okej — i on sam mówił, że coraz lepiej mi idzie stanie i prostowanie się. Szkoda tylko, że to trwa chwilę, bo prostownik pleców od razu mnie ciągnie w dół. A żeby nie robić słabych schematów dla mózgu, to nie może tak być, że od razu siadam.
Jak zaczyna mnie „ściągać”, to trzeba wracać na wózek i zaczynamy od nowa.

Dzisiaj chodzik się nie przydał. Sam na niego nie stanę — muszą być przynajmniej dwie osoby, które mnie podniosą i ustawią ręce na uchwytach.
Ale co do wstawania — te pierwsze trzy, cztery razy to było pieczenie w dwugłowych i łydkach. One swoje wołają. W sumie dobrze — znaczy, że coś tam się dzieje. Mam nadzieję, że to wszystko idzie w dobrą stronę, powoli do przodu. Rzymu też nie zbudowano w dzień.

No i jeszcze temat południa…
Jak zwykle koło 12–17/18 zaczęło mnie odcinać. Siedział Michał, patrzył, mrugał, ale jakby mnie nie było. Zero kontaktu. Ustawienia baklofenu wszystko tłumaczą — wygląda na to, że to on mnie tak wycinał.
Ale skoro mnie ciągnie w dół, czuję zmęczenie i przysypiam, to znaczy, że działa. A to już jest plus. Choć zmęczenie takie, że hoho… Głowa opada sama.

Samodzielnej pracy nad sobą też tu sporo, jeśli chodzi o zdrowie i funkcjonowanie.
Powoli, krok po kroku.

#rehabilitacja #zdrowie #walkaodzien #postep #niepoddajesie

 

📅 10 grudnia 2025




Nowy balkonik — pierwsze wrażenia i nadzieje przed opinią rehabilitanta

Dziś wpadł do mnie nowy sprzęt. Coś ala balkonik, chodzik… jak zwał, tak zwał. Ważne, że wygląda konkretnie. Lekki, regulowany na wysokość i szerokość, z kółkami z przodu. Nawet hamulce ma, choć jeszcze nie ogarniam, jak to ustrojstwo działa. Ale wrażenie robi. I to pozytywne.

Prawda jest taka, że to nie chodzi o sam sprzęt. Tylko o to, co on mi da.
A ja mam jedną nadzieję:
że pozwoli mi bardziej się prostować i ruszyć te mięśnie, które powinny mnie trzymać w pionie.

Najbardziej nogi… bo to one mają zrobić robotę.
Ale też prostownik pleców. Ten z tyłu i ten od wewnątrz, przy brzuchu. Jeden trzeba wzmacniać, drugi rozciągać. Świetna zabawa — wiadomo.

W każdym razie: ja jestem dobrej myśli.
Sprzęt mi się podoba. Czuję, że może mi pomóc.

Teraz czekam tylko na to, co powie rehabilitant.
Czy to, co ja czuję, ma sens.
I jak to wszystko poukładać, żeby było bezpiecznie, a jednocześnie coś wnosiło.

Chciałbym po prostu dać radę — kawałek po kawałku, w moim tempie.


#rehabilitacja #balkonik #niepełnosprawność #codzienność #walkaodzien

ChatGPT może popełniać błędy. Sprawdź ważne informacje. Zobacz Preferencje dotyczące plików cookie.

8.12.25

8,12,2025 




Moja walka o normalność: 7 lat na wózku, błędna diagnoza i próba powrotu na nogi

08.12.2025 – poniedziałek.
Dziś znów była rehabilitacja. Wstawałem, cisnąłem, walczyłem. Ostatnio coraz mocniej próbuję stawać na nogi, choć mój prostownik grzbietu – mięsień, który powinien trzymać mnie w pionie – jest tak napięty, że aż boli. I męczy się błyskawicznie. Po minucie stania w miejscu moje ciało zaczyna „uciekać” do tyłu. Wyglądam wtedy jak zgarbiony dziadek… albo jakbym się komuś kłaniał. Absurdalne, ale prawdziwe.

Jest zmęczenie. Jest frustracja.
Ale jest też siła. I desperacja. Dużo desperacji.

Bo siedzieć na wózku pięć lat…
A nie wychodzić z domu od siedmiu…
To jest więzienie, którego nikt nie widzi.


Historia windy, która miała zmienić życie… i cwaniaka, który ukradł pieniądze

Była zbiórka. Była nadzieja.
I była winda schodowa, która miała mi pomóc wyjść z domu.

Na początku koszt: 6000 zł.
Potem „problem z szyną”, „trzeba sprowadzić z Włoch”, „będzie kosztować 4000 zł więcej”.

W sumie 3 metry szyny.
A gość finalnie… zniknął.

Zabrał pieniądze, zostawił sprzęt bez ładowarki, źle zamontowany, z niepotrzebną szyną, która – jak napisał sam producent platform schodowych z Włoch – nie była wymagana.
Trzeba było to ściągnąć z polskiej firmy partnerskiej, a nie z Włoch.

4000 zł przepadło.
Cwaniak zniknął, a numer telefonu po nim został.
Tyle z windy, która miała odblokować całe moje życie.


Dlaczego dziś tak walczę? Bo chcę chodzić. Po prostu. Chodzić.

Chcę stanąć na własnych nogach, wejść po schodach, wyjść z domu, poczuć normalność.
I wiem, że mam szansę – mimo tego, że lata na wózku zrobiły swoje.


Baclofen – mała tabletka, która rozwala całe ciało

Jeśli ktoś z was bierze baklofen, to słuchajcie uważnie:

To nie jest tabletka „na rozluźnienie nóg”.
To jest tabletka, która rozluźnia wszystkie mięśnie w organizmie.

Wszystkie.

Od nóg, przez ręce, po mięśnie brzucha i pleców.

A jak jesteś na wózku, to organizm szybko przestaje „dożywiać” mięśnie, których nie używasz.
I wtedy zaczyna się dramat:

  • zaniki mięśni,

  • brak siły,

  • coraz trudniejsze wstawanie,

  • uzależnienie ciała od wózka.

Baclofen brałam od 2020 roku,
3 razy dziennie po 10 mg – razem 30 mg dziennie.

A lekarze?
Zero wyjaśnień, zero ostrzeżeń, zero informacji.

To ja – pacjent – odkryłam po czasie, co mi ten lek zrobił.


Marihuana medyczna (CBD) – jedyna rzecz, która naprawdę pomogła

Jeszcze jedna prawda, którą muszę powiedzieć:
CBD realnie mi pomagało.

Zwykle przy 23°C w pomieszczeniu już odpadałam.
Na CBD wytrzymywałam 25°C i funkcjonowałam normalniej.

Ale dobry olejek… kosztuje.

  • 5% – 600 zł,

  • 10% – prawie 1000 zł.

Kupowałam tylko sprawdzone oleje – te, które pomagały dzieciom z lekooporną padaczką.
Jeśli coś działa na takie przypadki, to musi być porządne.

I działało.
Tylko że portfel tego nie wytrzymał.


Dziwna lewa strona ciała – i odkrycie, które lekarze przeoczyli

Lewa strona mojego ciała zawsze była słabsza:
lewa ręka, lewa noga, lewe oko.

Dopiero później wyszło, że to urazy z dzieciństwa.
Coś, czego lekarze od SM nigdy nie wzięli pod uwagę.

Zamiast szukać przyczyny – leczyli objawy.
I to błędnie.


Biorezonans, borelioza i 1500 zł w błoto

Rehabilitantka pierwsza powiedziała mi:

„To twoje SM jest jakieś dziwne.
Ja nie jestem pewna, czy ty to w ogóle masz.”

Zrobiłem biorezonans – koszt 150 zł.
Wyszedł wynik: borelioza, bartonella, babeszja, mykoplazmy.

Potem zrobiłem badania krwi – 1500 zł.
Wyszło, że te choroby były kiedyś, a przeciwciała po prostu zostały.

Czyli?
Borelioza nie była żadnym aktualnym problemem.

A ja wpakowałam się w:

  • 2 antybiotyki dziennie,

  • ziołowe specyfiki,

  • pół roku leczenia.

Co dało… nic.
Tylko osłabiło organizm.


Bioenergoterapia – kontrowersyjna, ale jedna rzecz powiedziała trafnie

Bioenergoterapeuta powiedział:

„Odstaw natychmiast baklofen.
On cię niszczy.”

I miał rację.


Jak straciłam lata przez błędną diagnozę SM

Medycyna mnie zawiodła.

Diagnoza SM padła szybko.
Lekarze się jej trzymali.
Nikt nie szukał dalej.
A ja traciłam zdrowie, siłę, mięśnie, życie.

Byłam nawet w programie Daclizumab (dawniej Zinbryta).
Zaczęłam w 2011 r, skończyłam w 2014 – wyszłam na własne żądanie, bo mnie rozkładało.

Na początku chodziłam normalnie z parkingu do gabinetu.
Później już o kulach.

Lekarka widziała wszystko.
I nic nie zrobiła.

„Tak ma być.”
„To normalne.”
„To objawy.”

Gówno prawda.

Zamiast rzetelnej diagnostyki – kasa.
Tylko kasa.


Podsumowanie: walczę dalej. Bo chcę żyć. Nie tylko przeżyć.

Dziś, po latach kombinacji, błędnych diagnoz, leków, które bardziej szkodziły niż pomagały, po stracie pieniędzy, zdrowia, czasu i nadziei – stoję (dosłownie i w przenośni) w miejscu, które jest najważniejsze:

Wrócić na nogi.
Za wszelką cenę.

Rehabilitacja męczy mnie do granic możliwości.
Ale wstaję.
Ćwiczę.
Naprężam ten prostownik grzbietu tak długo, aż się wreszcie wzmocni.

Bo ja już nie chcę windy.

Ja chcę chodzić.

5.12.25

 5.12.2025

„Dlaczego to wszystko tak wygląda? — O mojej walce, moich myślach i moich wątpliwościach”



Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego jest jak jest?
Sam czasem próbuję to ogarnąć w głowie i mam wrażenie, że coś tu naprawdę nie gra. Że te wszystkie „rzuty”, które niby mają być rzucikami SM-u, już dawno nie powinny się dziać. Choroba trwa u mnie tak długo, że według książkowego schematu powinna dawno temu przejść albo w rzutowo-remisyjną, albo we wtórnie postępującą. No cokolwiek. Jakąś logikę to powinno mieć. A tu nic. Zero. Cisza. A jednocześnie ciągle coś się dzieje.

I wracam myślami do tego, co powiedziała rehabilitantka w 2020 roku.
„Twoje SM jest dziwne.”
Zapytam: dlaczego dziwne?
A ona, bez zastanowienia: „Bo mi się ***** wydaje, że ty nie masz SM.”

Minęło pięć lat i bioenergoterapeuta mówi to samo. Skąd? Dlaczego? Jak?
Wiesz, to już samo w sobie daje po głowie, ale kiedy dorzucasz jeszcze moje dzieciństwo… no to zaczyna wyglądać na układankę, która może mieć zupełnie inne elementy, niż lekarze mi przez lata wciskali.

Bo ten wypadek… ten upadek z wózka, kiedy byłem dzieckiem. Głową o ziemię. Jak walniesz głową w ziemię, to nic dobrego z tego nie ma prawa wyjść. Bioenergoterapeuta od razu zapytał:
„Co ty zrobiłeś w dzieciństwie? Ty przecież miałeś wypadek!”.
I nagle wszystko mi się skleiło.

Prawa półkula mózgu — obita, uszkodzona.
A prawa półkula odpowiada za lewą stronę ciała.
No to skąd te objawy? No właśnie stąd.
Problemy z nogą, ręką, okiem — wszystko po lewej.
To nie jest przypadek. To jest neuro-logika, nie magia.

Najbardziej dziwi mnie to, że mózg to jedna z tych rzeczy, które się nie regenerują.
Nie wymieniają na nowe. Tak samo jak gałka oczna, zęby i jeszcze dwie inne rzeczy, o których mówiliśmy.
A on twierdzi, że to „naprawił”.
Jak? Nie pytajcie. Sam nie wiem.

A jednak, skoro „naprawione”, to dlaczego organizm dalej nie funkcjonuje jak trzeba?
I to jest to pytanie, które sam wbił mi w głowę:
„Skoro wszystko jest już dobrze, to dlaczego ty nie funkcjonujesz?”
No i tu leżę i płaczę — bo sam nie wiem.

Może to wszystko siedzi w głowie. W starych zapisach. W tym, co mózg sobie przyswoił kiedyś i teraz odgrywa jak popsuta taśma. Bo prawda jest taka, że mózg cię albo wyciągnie z bagna, albo sam cię zakopie.
A mój ewidentnie ma charakterek i nie daje się łatwo przekonać.

A przypomnę — miałem 10–15 lat, kiedy przez myśl przeszło mi coś, co nigdy nie powinno przejść przez myśl dziecku.
„Skoro ludzie umierają na nowotwory, to dlaczego ja nie mogę umrzeć na coś takiego?”
Jedno zdanie. Jedna myśl. A myśl, której się trzymasz, potrafi zrobić w twoim życiu większy syf niż cała medycyna razem wzięta.

I tak sobie żyłem. Z diagnozami, podejrzeniami, badaniami, które połowy rzeczy nie pokazują.
Z walczeniem z boreliozą, babesią, bartonellą, mykoplazmą — pół roku antybiotyków, zioła, trucie się na maxa.
Chodziłem o dwóch kulach, kończyłem ledwo stojąc.
Ale chociaż widziałem, że reaguję.
Przy SM reakcja powinna być na leczenie, a jej nie było.
Bo może to wcale nie było SM.

A lekarze?
Zamiast się zastanowić, dlaczego terapia nie działa — wciągnęli mnie głębiej.
Do programu.
A ja zgłaszałem, że czuję się gorzej po zastrzykach, ale kto by tam słuchał pacjenta?

I najzabawniejsze, że według zaleceń powinni mnie z programu wypieprzyć już przy pierwszym dojściu do kuli.
A oni ciągnęli to dalej.
Po co?
No to jest bardzo dobre pytanie.

A co do punkcji lędźwiowej — tak, jedyne badanie, którego nie zrobiłem.
I nie zrobiłem nie dlatego, że mi się nie chciało, tylko dlatego, że oddział wyglądał jak poczekalnia do piekła.
10 osób na sali, smród, brud, kaczki, pielęgniarki mające wszystko w dupie.
I mam pozwolić, żeby mi ktoś w takim miejscu wbił igłę w kręgosłup?
No wybaczcie. Ale nie.

A potem siedzę i analizuję, że przez lata rzuty miałem zawsze tam, gdzie internet pisał, że są najczęstsze.
Przesilenie wiosna–lato, przesilenie jesień–zima.
I mózg sobie to zapisał jak komendę:
„O, jest przełom sezonów? No to cyk, lecimy pogorszeniem”.
Samo się nakręcało.
Mózg potrafi takie rzeczy.

Dobra, kochani — musiałem to wyrzucić z siebie.
Jak macie pytania, piszcie. Nie będę uciekał, nie będę ściemniał.
Może komuś to pomoże, może ktoś się zastanowi nad tym, co mu lekarze wmawiają.

Trzymajcie się.


Hashtagi

🇵🇱 Polskie:

#zdrowie
#stwardnienierozsiane
#mojahistoria
#walkaodziennie
#bezcenzury

🇬🇧 English:

#healthjourney
#multiplemystery
#myreality
#lifestruggles
#healingpath


 

📝 5 grudnia 2020 

To moje SM jest jakieś dziwne…



Dzisiaj wracam myślami do czegoś, co od dawna siedzi mi w głowie jak drzazga, której niby nie widać, ale ciągle uwiera. I im dłużej o tym myślę, im więcej sytuacji składam do kupy, tym bardziej dochodzę do wniosku, że coś tu od samego początku nie grało.

Bo wiecie… całe to moje „stwardnienie rozsiane” — to miało być oczywiste, miało się wszystko zgadzać, miało pasować do książkowego obrazka. A życie sobie, książki sobie.

I powiem to tak, jak czuję: coraz częściej wychodzi na to, że byłem robiony w trąbę.
Jakby wciągnięty w coś, co od początku mi nie pasowało, ale nie miałem wtedy siły ani wiedzy, żeby to kwestionować.

Pamiętam tamten moment — 2020 rok. Rehabilitacja. Zwykła rozmowa, jakaś luźna uwaga.
Rehabilitantka patrzy na mnie i mówi:
„Twoje SM jest dziwne.”

No to pytam:
Dziwne, czyli jakie?
A ona z pełną szczerością (i taką miną, jakby miała ochotę powiedzieć więcej, ale nie wypada):
„Bo mi się ***** wydaje, że ty tego SM w ogóle nie masz.”

I to był pierwszy raz, kiedy ktoś powiedział na głos to, co we mnie od dawna siedziało.
A później jeszcze ten jej znajomy bioenergoterapeuta — facet, który z medycyną nie miał nic wspólnego, ale coś tam „czuł”, że ja tego SM nie mam.
I niby człowiek nie wierzy takim historiom, bo to nie lekarze, nie specjaliści od neurologii… a jednak coś w tych słowach zapadło mi w pamięć jak haczyk.

I od tamtego momentu minęło sporo czasu, wiele miesięcy obserwacji, porównań, badań, zachowań mojego własnego ciała.
I dopiero teraz widzę, że tak naprawdę nic nie było „książkowe”.
Ani objawy, ani rozwój choroby, ani reakcje organizmu.

Kiedyś to wszystko spychałem na bok — bo lekarz powiedział, bo diagnoza już jest, bo inni mają gorzej.
Ale dzisiaj, z perspektywy tych wszystkich lat, mogę powiedzieć jedno:

To moje „SM” od początku było jakieś… nielogiczne.
Jakby ktoś włożył mnie w czyjąś inną historię.

I tak sobie siedzę z tym 5 grudnia 2020, analizuję, wracam pamięcią, sklejam fakty. I naprawdę zaczynam wierzyć, że to nie było żadne „fajnie rozsiane”, tylko nieporozumienie, które ktoś postawił pieczątką i kazał mi z tym żyć.

A ja?
Ja dopiero teraz zaczynam mieć odwagę to kwestionować.
I zapisywać.
Po swojemu.
Bez cenzury.


#hashtagiPL

#stwardnienierozsiane #pamiętnikzdrowia #mojahistoria #bezfiltra #prawdziweżycie

#hashtagsEN

#multiplesclerosisjourney #healthtruth #mystory #uncensoredthoughts #lifewithquestions

21.11.25

 

📅 21 listopada 2025

Dlaczego trudno mi się wypróżniać? Wyjaśnienie lekarza: siedzący tryb życia, pozycja na wózku i wpływ baklofenu

Dzisiejszy wpis chcę poświęcić bardzo częstemu, ale rzadko omawianemu problemowi — nieregularnym wypróżnieniom u osób prowadzących siedzący tryb życia, zwłaszcza poruszających się na wózku. Z perspektywy lekarza ze stażem i doświadczeniem w fizjologii przewodu pokarmowego mogę powiedzieć jedno: to wszystko jest ze sobą połączone znacznie bardziej, niż większość ludzi myśli.

1. Siedzący tryb życia i brak chodzenia – podstawowy powód zaparć

Perystaltyka jelita grubego zależy w ogromnym stopniu od ruchu.
Kiedy chodzimy, stoimy, napinamy mięśnie brzucha, rotujemy tułów — jelita są naturalnie „masowane”. U osoby jeżdżącej na wózku ten mechanizm jest prawie całkowicie wyłączony.

Długotrwałe siedzenie powoduje również:

  • „zaginanie” jelita, zwłaszcza esicy,

  • gorsze przesuwanie mas kałowych,

  • mniejsze napięcie mięśni brzucha i miednicy,

  • wolniejsze działanie układu nerwowego jelitowego.

Efekt? Jelito pracuje wolniej, a wypróżnienia stają się rzadsze.

2. Dlaczego stolec miewał luźniejszą konsystencję? Mechanizm obronny organizmu

Ciało czasem błyskawicznie „ocenia”, że jelito pracuje zbyt wolno i może dojść do zatwardzenia.
Wtedy uruchamia prosty, bardzo skuteczny mechanizm:

  • przyspiesza przesuwanie treści,

  • wchłania mniej wody,

  • wypuszcza luźniejszy stolec, żeby nie dopuścić do zatrzymania kału.

To nie jest przypadek. To sposób organizmu, aby nie dopuścić do zaklinowania twardych mas kałowych.

3. Dlaczego zmiana pozycji na wózku czasem pomaga w wypróżnieniu?

Każde lekkie pochylenie do przodu, skręt tułowia czy odchylenie na bok:

  • zmienia ułożenie zgięć jelita grubego,

  • aktywuje mięśnie brzucha,

  • zwiększa ciśnienie w jamie brzusznej.

Dla jelit to często wystarczy, żeby „ruszyć dalej”.

4. Baklofen – cichy uczestnik całego problemu

Baklofen to lek rozluźniający mięśnie, działający na receptory GABA-B w rdzeniu kręgowym.
Jego działanie nie ogranicza się do mięśni rąk czy nóg — dotyczy także brzucha, przepony i mięśni wspierających parcie.

Skutki uboczne, które mają ogromny wpływ na wypróżnienia:

  • osłabienie napięcia mięśniowego,

  • wolniejsza perystaltyka jelit,

  • trudniejsze parcie,

  • częste zaparcia,

  • czasem paradoksalnie luźniejszy stolec (mechanizm obronny jelita).

Jeżeli ktoś porusza się na wózku i dodatkowo przez lata przyjmował baklofen, oba te czynniki sumują się. Jelito pracuje wolniej, parcie jest słabsze, a organizm musi radzić sobie na różne sposoby, żeby nie doszło do całkowitego zatkania.

5. To wszystko naprawdę się łączy

Siedzenie → wolniejsza perystaltyka → baklofen → jeszcze mniejsza aktywność nerwowo-mięśniowa → mechanizmy obronne jelita → luźne stolce, rzadkie wypróżnienia, wahania pracy jelit.

Układ pokarmowy jest mądrzejszy, niż się wydaje. Każda zmiana stylu życia, pozycji, leków czy aktywności ma wpływ na jego pracę.

20.11.25

 20,11,2025

    

Jak wygląda mój poranek z SM — prawda bez filtra

To nie będzie poradnik.




To nie będzie motywacyjna paplanina.
To jest po prostu mój poranek. Zwykły, codzienny… chociaż tak naprawdę z tym „zwykłym” ma niewiele wspólnego.

Piszę to dlatego, że sam kiedyś szukałem w internecie historii ludzi takich jak ja — prawdziwych, niewygładzonych, nie na pokaz.
Bo życie z SM to nie tylko tabletki, neuro, rezonanse i mądre definicje.
To także… poranki.

🔹 Budzik dzwoni. A ja? Nie wstaję. Walczę.

Dla większości ludzi to po prostu wstać, przeciągnąć się, zrobić herbatę.
Dla mnie — to pierwsze minuty walki z własnym ciałem.

Nogi?
Czasem jakby były z betonu.
Czasem jakby nie były moje.
Czasem nie chcą się poruszyć w ogóle, a czasem napinają się tak mocno, jakby ktoś zakodował w nich komendę „wyrzuć go z łóżka”.

To jest pierwszy oddech dnia.
Nie zawsze spokojny.

🔹 Wózek stoi obok łóżka. Czeka. Ja też czekam.

Patrzę na niego i widzę dwie rzeczy naraz:

– wolność
– i jednocześnie przypomnienie, jak było kiedyś

I wiesz co?
Każdy, kto nigdy nie miał problemów z poruszaniem się, nie zrozumie tego uczucia.
Ale też nie musi.
To jest mój świat, moja codzienność.

🔹 Pierwszy ruch – rękami, nie nogami

Żeby wstać, muszę… ustawić swoje nogi rękami.
Ułożyć je.
Przekonać je, że zaczynamy kolejny dzień.

To nie jest smutne.
To nie jest heroiczne.
To jest normalne — moja normalność.

🔹 Herbata, tabletka, oddech

I tu zaczyna się chwila, w której czuję, że wraca rytm.
Małe rzeczy, które u innych są tłem, u mnie stają się osią dnia.

– ciepło kubka
– pierwsza tabletka
– kilka minut ciszy
– czasem łobuzerski uśmiech w stronę losu

Tak wygląda moment, w którym czuję, że „wracam do siebie”.

🔹 Po co o tym piszę?

Bo wiem, jak bardzo SM potrafi człowieka izolować.
Jak łatwo poczuć, że jest się innym, gorszym, niedopasowanym.

A prawda jest taka:
nie jesteś sam / nie jesteś sama.

Jeśli czytasz to i widzisz w tym choć kawałek siebie — to znaczy, że mamy wspólny świat.

A jeżeli jesteś osobą zdrową i po prostu chcesz zrozumieć — to wiedz, że takie poranki naprawdę istnieją.
Codziennie.
U tysięcy ludzi.

🔹 To nie jest wpis o cierpieniu. To wpis o życiu.

SM zmienia.
Ale nie odbiera wszystkiego.

Dalej jestem sobą.
Dalej mam swoje momenty siły i momenty słabości.
Dalej chcę żyć, tworzyć, śmiać się, przeklinać, pisać, działać.
Po prostu robię to wszystko trochę inaczej.

I wiesz co?
Da się.
Naprawdę da się.
Tylko każdy poranek trzeba przejść tak jak się potrafi — po swojemu.

Na kredyt odwagi.
Na raty nadziei.
Na pełnej szczerości.

9.11.25

 



Iskra i lód

Była sobie niedziela grudniowego dnia. Mróz na zewnątrz jak przed laty potrafił skuć wszystko, paraliżował ruch, samochody. Ale że to był wolny dzień od szkoły, zapytałem dziadka, czy możemy pójść na lód. „Poczekaj, muszę sprawdzić, czy lód wytrzyma. Ale najpierw zrobię to, co do mnie należy — trzeba pozaprzątać w chlewach” — powiedział.

Jarek pozaprzątał, później zrobił sobie śniadanie. Potem tradycyjnie musiał się położyć, a w końcu zawołał: „Chodź, chłopaku, zobaczymy ten twój lód — czy wytrzyma, czy nie”.

Skubaniec imponował mi odwagą, przynajmniej jak na tamten czas. Dziś powiedziałbym, że to już ocierało się o głupotę — wchodzić na lód. Z drugiej strony od brzegu nie było aż tak głęboko. Jakby wpadł, to najwyżej nalałoby mu się do gumofilców.

No i w sumie dziadek wszedł, sprawdził — lód wytrzymywał. Było ok. Zrobił kilka kroków głębiej, bliżej środka stawku. I zazgrzytało. Dało się słyszeć pęknięcie lodu. Podskoczył kilka razy — lód się nie zarwał. Choć przy samym środku na pewno nie było już płytko. Do kolan? Nie. Tam, jakby wpadł, to do pach. Biorąc pod uwagę, że dziadek miał około 170 cm wzrostu, na środku stawu mogło być około 150 cm wody.

Z wiekiem dotarło do mnie, że gdyby lód się pod nim załamał, woda tuż pod powierzchnią ma prawie zero stopni. Mógł złapać go skurcz — a wtedy mogło być różnie. Dziadek imponował mi jednak odwagą. Z biegiem czasu wiem, że był też mądry. Zwykle potrafił przemyśleć sprawę kilkakrotnie, „ugryźć” ją z kilku stron, potocznie mówiąc.

Dzień był piękny, zwłaszcza popołudnie. Wokół stawu rosło kilka drzew liściastych. To zdaje się były topole. Gdyby to nie była już późna jesień, liście jeszcze szeleściłyby na wietrze. Słońce chyliło się ku horyzontowi coraz niżej, a światła było na tyle dużo, że można było wywijać na lodzie. Cienie drzew padały na taflę, delikatnie przysypaną puchem śniegu.

Zapytałem dziadka, mimo że odszedł do domu, czy będzie mnie pilnował. Powiedział, że tak — i żebym się nie martwił, bo lód jest mocny. Teraz na zamach — ślizg na lodzie — szło ekspresowo, bardzo szybko. Godzina, dwie, trzy… Nadszedł czas wieczornego obiadu i pytań. Dziadek przyszedł po mnie: żebym wracał do domu, bo babcia się martwi, kolacja czeka i muszę się ogrzać, żeby nie zachorować.

Dziś dziadek już nie żyje. Cała sytuacja miała miejsce około czterdziestu lat temu. Dziadka długo będę wspominał bardzo pozytywnie. Martwił się, ale starał się tego nie pokazywać.

Mieszkaliśmy już w starym domu, obok stał nowy — pobudowany, ale niewykończony. Część starego rozebrano do połowy. Były w sumie dwa pokoje. Jeden służył za pokój dzienny i do rozkładania łóżka na noc, a drugi był typową sypialnią.

Kiedy paliło się w piecu, obserwowałem w dolnej kratce, jak ogień skacze po rozżarzonych węglach i drewnie. W pewnym momencie strzeliło w piecu i iskra wyskoczyła na wykładzinę w pokoju. Dobrze, że w pobliżu była babcia — mogło się to skończyć nieciekawie. Rozgrzany węgielek lekko zadymił, wypalił dziurę w wykładzinie. Pod spodem była drewniana podłoga, mająca już wiele lat, sucha — o pożar naprawdę nietrudno.

Kiedy sytuacja została opanowana przez babcię, wygoniła nas do spania po „Dobranocce”. W końcu miałem ile? Siedem lat. Byłem leciutkim wyrostkiem. Ale miło wspominam tamten czas.

7.11.25


 

 

 

Był sobie piękny, słoneczny dzień. W sumie było to rano. Dzień zapowiadał się. Naprawdę upalnie? Środek rada. Centrum miasta. Wiadomo, że słońce jak się oprze o budynki. To jednak drzewa. Stąd dla zapowiadał się, że będzie gorąco. W sumie stwierdziłem. To wyglądając przez okno? Spokoju na trzecim piętrze. W sumie to postanowiłem. Zrobić. Słaby dzień. Takiego totalnego lenistwa. Wiecie? Zdala od. Mieszkania garów. Porządków i tak dalej.

 

Postanowiłem wyrwać się nad wodę. W sumie poleżeć trochę na plaży, może trochę popluskać w wodzie.

No i jak postanowiłem tak zrobiłem. Po pierwsze wyrwałem się po jakieś zakupy zrobić jakieś śniadanie. Spakować sobie coś na wypad. No ale wodę. Generalnie żeby z głodem z głodu nie umierać.

 

Wyszedłem na zewnątrz, Jestem przy ulicy. Tam w sumie jeżdżą tramwaje, tramwaje też. Skręca. W jedną stronę. Na skrzyżowaniu. Musiałem tą drogę przecznice przejść. Czekałem, aż przyjdzie tramwaj. No zostać w sumie przejechany przez takiego kolosa. No to by fajnie nie było. Tramwaj już w sumie przejeżdżał. Ogólnie widzę koniec tramwaju. On jest zakręcie, Wieża po torach. W sumie to nie jeździ po torach skręca. Poprzeczną drogę. Ale mówię jaką przyjdzie, to akurat będę mógł iść, niech się czasu. Dalej. Tramwaj w sumie jeden wagon przejechał drugi wagon prawie przejechał. Na to mówię. Idę samocho. Był w żadnych z tyłu nie było. Więc było bezpiecznie. Ale był mój zdziwienie. Kiedy tramwaj? W sumie ten drugi wagon wchodził w zakręt. Z tyłu za tramwajem był hak. Coś ala zaczep chyba. No i tym hakiem oberwał bym po nogach, dużo mi nie brakło. Gdybym nie odskoczył.

Chwila nieuwagi. I zapewne trafiłbym na izbę przyjęć. A nie nad wodę, nie na plaże.

W sumie pomyślałem sobie wtedy. Ale z ciebie michalec cymbał. Chwila nieuwagi. Pośpiech. Ale w takiej w sumie moje szczęście w nieszczęściu. Ja tu mówię. Gdyby nie 5 z ustępów aniołów, które mnie pilnują. To już nieraz przy płaciłbym. Na dobrą sprawę wypadkiem albo nawet życiem. Swoje napady. Wyjścia czy wyjazdy.

 

Spojrzałem wtedy na zegarek. Była godzina. Przed dziewiątą rano. A ja w sumie już. Spocony. Po wizycie. Bo właściwie nie wizycie, ale szybkim zbliżaniem się haka tramwaju w kierunku moich nóg. No mogło być różnie.

Zamiast plaża i woda. To pogotowie i. Łóżko może szpitalne

Masz babo placek.

Dostałem do sklepu. Tego ze spożywką. No czyli sklepu spożywczego. W sumie ulubionego, bo sklepów takich to mam więcej w okolicy. Dlaczego ulubiony? To chyba przez te uśmiechnie? To. Ekspedientkę. Wypier dalej.

Skubany zawsze potrafi. Mnie rozweselić. Wystarczy jedno słowo. Jakiejkolwiek. No pojawia się banan na mojej twarzy. W postaci uśmiechu. Czasami zdarzy mi się też zmienić kolor. Taki growy. I zapewniam cię, nie ze złości. Te ekspedientka. Niejednokrotnie potrafiła. Raczej potrafi. Żucia jakimś hasłem. Takim trochę w sumie. Ubrany w gorące słowo. Z charakterem seksualnym. A właściwie podtekstem.

Są osoby, które nie robią takich tekstów. Ja w sumie przeciw takim tekstem nie mam problemu. Zwłaszcza, że człowiek się robi. Czerwony. I nie wie zapowiedzieć jak zwykle. Słów mi nie brakuje. No na pewno. Tak mawiają moi znajomi. I znajomy. Proszę zwykle mówię to potrafi tak **********. Boki zrywać. Nie ********** ale rzucić hasłem. Takim, że boki zrywać.

 

Ekspedientka to roksana. Naj w sumie ośmieliłem się też zapytać. W sumie mówię do niej. Właściwie to powiedzieć. Powiedziałem do niej, że gdyby nie była w pracy, to porównywałbym teraz na plaży nad wodę. Za większe zakupy więcej. Kanapek można byłoby zrobić. Ale skoro musisz być w pracy, to pewnie. Nie możesz się wyrwać? Jej tu szkoda.

No i tutaj było moje zdziwienie, kiedy odpowiedziała, że jeszcze jest w pracy około. 2 godzin. Bo w sumie chodzi pomagać, kiedy jest największy ruch. W sklepie. I gdyby na nią poczekał, to pewnie wybrałaby się ze mną. Pozwoliłaby się zaprosić. No jakiemu w sumie młodemu. Facetowi. W to mi graj. Godzina w tą czy w tą? Nie lubię różnicy w takiej sytuacji. Szkoda tylko, że czasu nie dało się spowolnić. Ale.

Zebrałem zakupy w te pędy. Do. Koszyka. I pograłem do domu. No do mieszkania. Przygotować jakieś jedzenie, jakiś prowiant? Na plaży wyszukać koca. Którzy? Można by rozłożyć na plaży. Także my, bo szkoda bynajmniej tego koca. Że się budzi i w ogóle.

 

Spojrzę na zegar. Czasem mknął. Jak zwariowany chodzi o to, że szybko?

Za chwilę mogłem się spodziewać. Mojej ulubionej sklepowej. Pod drzwiami. Gotowej do wyjścia na plaże

Długo w sumie trwało. Sobieszewo. Sygnał domofonu. A po drugiej stronie. Kiedyś zapytają, kto tam usłyszałem właśnie ją. Takie moje realia. Zeznały się realizować. W taki w sumie bardzo pomyślny sposób. Przebiegał ten scenariusz. Jak mówi, sam się pisał i sam realizował. Czary cuda. Jak zwał tak zwał. Grunt, że była w tym magia.

No i słyszę dzwonek do drzwi. Moja ulubiona sprzedawczyni mi weszła i już. Na trzecie piętro. Dużo czasu i to nie zajęło. A jeszcze nieskończony. Z ogarnianiem prowiantu na plaże, mówię do niej jeszcze kilka. Mały 5 minut, może 10. I wychodzimy.

 

Dlaczego tak się dzieje, że czas? W jej obecności tak szybko biegnie.?

 

Zachodziłem w głowę, jak to się stało, że ona tak szybko dotarła? Jeszcze z tobołkami no. Chlebak i. Kons. Na plaże wtedy się dowiedziałem, że mieszka po drugiej stronie ulicy. Od sklepu. W sumie obok. W sklepu. Dlatego tak jej się szybko udało dotrzeć. W sumie mówię do niej. Że nie. Żebym miał coś przeciwko temu? Ale. Jest szybka jak. Błyskawica.

Starałem się oczywiście skomplementować. W pewien sposób. Przy okazji mówiąc. Czyli przyszły partner to będzie miał przegwizdane? No chodzi o to, żeby za nią zdążyć. Złapać i usi ilić. Teraz przyszedł mi do głowy tytuł filmu. Uciekająca panna młoda. Choć w sumie nigdy tego filmu nie widziałem, ale. W sumie tytułu nie strapiony podoba mi się. Tutaj jeszcze nie panna młoda, ale. Uciekająca panna sklepowa.

 

Później wyjście. Zejście z trzeciego piętra dojść do tramwaju. Później przy przesiadka. Do innego tramwaju później jeszcze jakiś. W sumie spacer no bo trzeba było dojść. A gęba się nam nie zamykała. W sumie to gęby. I cały czas było o czym mówić.

 

  • opowiadania

  • mikroproza

  • życie w mieście

  • tramwaje

  • plaża i lato

  • codzienność


  • ////////////////////////////////////////////////////////////////


     

     

     

     

    Był sobie piękny, słoneczny dzień. W sumie było to rano. Dzień zapowiadał się. Naprawdę upalnie? Środek rada. Centrum miasta. Wiadomo, że słońce jak się oprze o budynki. To jednak drzewa. Stąd dla zapowiadał się, że będzie gorąco. W sumie stwierdziłem. To wyglądając przez okno? Spokoju na trzecim piętrze. W sumie to postanowiłem. Zrobić. Słaby dzień. Takiego totalnego lenistwa. Wiecie? Zdala od. Mieszkania garów. Porządków i tak dalej.

     

    Postanowiłem wyrwać się nad wodę. W sumie poleżeć trochę na plaży, może trochę popluskać w wodzie.

    No i jak postanowiłem tak zrobiłem. Po pierwsze wyrwałem się po jakieś zakupy zrobić jakieś śniadanie. Spakować sobie coś na wypad. No ale wodę. Generalnie żeby z głodem z głodu nie umierać.

     

    Wyszedłem na zewnątrz, Jestem przy ulicy. Tam w sumie jeżdżą tramwaje, tramwaje też. Skręca. W jedną stronę. Na skrzyżowaniu. Musiałem tą drogę przecznice przejść. Czekałem, aż przyjdzie tramwaj. No zostać w sumie przejechany przez takiego kolosa. No to by fajnie nie było. Tramwaj już w sumie przejeżdżał. Ogólnie widzę koniec tramwaju. On jest zakręcie, Wieża po torach. W sumie to nie jeździ po torach skręca. Poprzeczną drogę. Ale mówię jaką przyjdzie, to akurat będę mógł iść, niech się czasu. Dalej. Tramwaj w sumie jeden wagon przejechał drugi wagon prawie przejechał. Na to mówię. Idę samocho. Był w żadnych z tyłu nie było. Więc było bezpiecznie. Ale był mój zdziwienie. Kiedy tramwaj? W sumie ten drugi wagon wchodził w zakręt. Z tyłu za tramwajem był hak. Coś ala zaczep chyba. No i tym hakiem oberwał bym po nogach, dużo mi nie brakło. Gdybym nie odskoczył.

    Chwila nieuwagi. I zapewne trafiłbym na izbę przyjęć. A nie nad wodę, nie na plaże.

    W sumie pomyślałem sobie wtedy. Ale z ciebie michalec cymbał. Chwila nieuwagi. Pośpiech. Ale w takiej w sumie moje szczęście w nieszczęściu. Ja tu mówię. Gdyby nie 5 z ustępów aniołów, które mnie pilnują. To już nieraz przy płaciłbym. Na dobrą sprawę wypadkiem albo nawet życiem. Swoje napady. Wyjścia czy wyjazdy.

     

    Spojrzałem wtedy na zegarek. Była godzina. Przed dziewiątą rano. A ja w sumie już. Spocony. Po wizycie. Bo właściwie nie wizycie, ale szybkim zbliżaniem się haka tramwaju w kierunku moich nóg. No mogło być różnie.

    Zamiast plaża i woda. To pogotowie i. Łóżko może szpitalne

    Masz babo placek.

    Dostałem do sklepu. Tego ze spożywką. No czyli sklepu spożywczego. W sumie ulubionego, bo sklepów takich to mam więcej w okolicy. Dlaczego ulubiony? To chyba przez te uśmiechnie? To. Ekspedientkę. Wypier dalej.

    Skubany zawsze potrafi. Mnie rozweselić. Wystarczy jedno słowo. Jakiejkolwiek. No pojawia się banan na mojej twarzy. W postaci uśmiechu. Czasami zdarzy mi się też zmienić kolor. Taki growy. I zapewniam cię, nie ze złości. Te ekspedientka. Niejednokrotnie potrafiła. Raczej potrafi. Żucia jakimś hasłem. Takim trochę w sumie. Ubrany w gorące słowo. Z charakterem seksualnym. A właściwie podtekstem.

    Są osoby, które nie robią takich tekstów. Ja w sumie przeciw takim tekstem nie mam problemu. Zwłaszcza, że człowiek się robi. Czerwony. I nie wie zapowiedzieć jak zwykle. Słów mi nie brakuje. No na pewno. Tak mawiają moi znajomi. I znajomy. Proszę zwykle mówię to potrafi tak **********. Boki zrywać. Nie ********** ale rzucić hasłem. Takim, że boki zrywać.

     

    Ekspedientka to roksana. Naj w sumie ośmieliłem się też zapytać. W sumie mówię do niej. Właściwie to powiedzieć. Powiedziałem do niej, że gdyby nie była w pracy, to porównywałbym teraz na plaży nad wodę. Za większe zakupy więcej. Kanapek można byłoby zrobić. Ale skoro musisz być w pracy, to pewnie. Nie możesz się wyrwać? Jej tu szkoda.

    No i tutaj było moje zdziwienie, kiedy odpowiedziała, że jeszcze jest w pracy około. 2 godzin. Bo w sumie chodzi pomagać, kiedy jest największy ruch. W sklepie. I gdyby na nią poczekał, to pewnie wybrałaby się ze mną. Pozwoliłaby się zaprosić. No jakiemu w sumie młodemu. Facetowi. W to mi graj. Godzina w tą czy w tą? Nie lubię różnicy w takiej sytuacji. Szkoda tylko, że czasu nie dało się spowolnić. Ale.

    Zebrałem zakupy w te pędy. Do. Koszyka. I pograłem do domu. No do mieszkania. Przygotować jakieś jedzenie, jakiś prowiant? Na plaży wyszukać koca. Którzy? Można by rozłożyć na plaży. Także my, bo szkoda bynajmniej tego koca. Że się budzi i w ogóle.

     

    Spojrzę na zegar. Czasem mknął. Jak zwariowany chodzi o to, że szybko?

    Za chwilę mogłem się spodziewać. Mojej ulubionej sklepowej. Pod drzwiami. Gotowej do wyjścia na plaże

    Długo w sumie trwało. Sobieszewo. Sygnał domofonu. A po drugiej stronie. Kiedyś zapytają, kto tam usłyszałem właśnie ją. Takie moje realia. Zeznały się realizować. W taki w sumie bardzo pomyślny sposób. Przebiegał ten scenariusz. Jak mówi, sam się pisał i sam realizował. Czary cuda. Jak zwał tak zwał. Grunt, że była w tym magia.

    No i słyszę dzwonek do drzwi. Moja ulubiona sprzedawczyni mi weszła i już. Na trzecie piętro. Dużo czasu i to nie zajęło. A jeszcze nieskończony. Z ogarnianiem prowiantu na plaże, mówię do niej jeszcze kilka. Mały 5 minut, może 10. I wychodzimy.

     

    Dlaczego tak się dzieje, że czas? W jej obecności tak szybko biegnie.?

     

    Zachodziłem w głowę, jak to się stało, że ona tak szybko dotarła? Jeszcze z tobołkami no. Chlebak i. Kons. Na plaże wtedy się dowiedziałem, że mieszka po drugiej stronie ulicy. Od sklepu. W sumie obok. W sklepu. Dlatego tak jej się szybko udało dotrzeć. W sumie mówię do niej. Że nie. Żebym miał coś przeciwko temu? Ale. Jest szybka jak. Błyskawica.

    Starałem się oczywiście skomplementować. W pewien sposób. Przy okazji mówiąc. Czyli przyszły partner to będzie miał przegwizdane? No chodzi o to, żeby za nią zdążyć. Złapać i usi ilić. Teraz przyszedł mi do głowy tytuł filmu. Uciekająca panna młoda. Choć w sumie nigdy tego filmu nie widziałem, ale. W sumie tytułu nie strapiony podoba mi się. Tutaj jeszcze nie panna młoda, ale. Uciekająca panna sklepowa.

     

    Później wyjście. Zejście z trzeciego piętra dojść do tramwaju. Później przy przesiadka. Do innego tramwaju później jeszcze jakiś. W sumie spacer no bo trzeba było dojść. A gęba się nam nie zamykała. W sumie to gęby. I cały czas było o czym mówić.

     

    ////////////////////////////////////////////////////////////////