14.12.25

                                                                 


Najlepsze sanatoria przy spastyczności i przykurczach – moje rozeznanie i pytanie do Was

Od dłuższego czasu analizuję temat sanatoriów, ale nie pod kątem wypoczynku.
Interesuje mnie realna rehabilitacja, bo moje potrzeby są dość konkretne:

  • przykurcze mięśniowe i spastyczność,

  • problemy z miednicą, biodrami i kręgosłupem,

  • rehabilitacja neurologiczno-ortopedyczna,

  • pionizacja, rozciąganie, nauka stania i chodu,

  • poruszanie się na wózku.

Poniżej zebrałem ośrodki, które najczęściej pojawiają się jako sensowne przy takich problemach.


🥇 Najlepsze sanatoria – Polska

1️⃣ Ciechocinek

Dlaczego warto:

  • bardzo dobra rehabilitacja neurologiczna i narządu ruchu,

  • duże doświadczenie z osobami na wózkach,

  • baseny solankowe, pionizacja, fizjoterapia „z głową”.

Polecane obiekty:

  • Sanatorium Gracja

  • Sanatorium Kujawiak

  • Sanatorium Pod Tężniami

➡️ minus: daleko
➡️ plus: jakość leczenia


2️⃣ Konstancin-Jeziorna (pod Warszawą)

Bardzo dobry wybór przy moich problemach

Dlaczego:

  • rehabilitacja neurologiczna + ortopedyczna,

  • duży nacisk na rozciąganie, spastyczność i postawę,

  • bardzo dobre zaplecze.

Polecane:

  • STOCER – Uzdrowisko Konstancin

➡️ jeden z najlepszych ośrodków w Polsce
➡️ często lepszy niż „typowe sanatoria”


3️⃣ Lądek-Zdrój (bliżej mnie – duży plus)

📍 Dolnośląskie – znacznie bliżej Kępna

Dlaczego:

  • świetne wody siarczkowe,

  • bardzo dobre na przykurcze, biodra i kręgosłup,

  • realna praca z fizjoterapeutami, a nie tylko zabiegi.

Polecane:

  • Wojciech

  • Jerzy

  • Zamek na Skale (jeśli dostępność)

➡️ najlepszy kompromis: jakość + odległość


4️⃣ Polanica-Zdrój

Spokojne, solidne leczenie

  • dobra rehabilitacja ruchowa,

  • bezpieczne dla osób z ograniczoną mobilnością,

  • dobry klimat do systematycznej pracy z ciałem.

Polecane:

  • Wielka Pieniawa

  • Sanatorium Leśne


5️⃣ Busko-Zdrój

Świetne, ale daleko

  • wody siarczkowe – top na przykurcze i napięcia,

  • bardzo dobre efekty przy długotrwałych problemach mięśniowych.

➡️ opcja dobra, jeśli logistycznie da się to ogarnąć


🚫 Czego bym unikał przy moim stanie

  • sanatoriów typowo kardiologicznych,

  • miejsc stricte wypoczynkowych,

  • ośrodków, gdzie rehabilitacja = 2 zabiegi i spacer.


🎯 Moje TOP 3 (na dziś)

1️⃣ Lądek-Zdrój – najlepszy balans
2️⃣ Konstancin-Jeziorna – najwyższa jakość
3️⃣ Ciechocinek – „mocne uderzenie”


❓ I teraz pytanie do Was

Jeśli byliście w którymś z tych sanatoriów albo znacie kogoś, kto był – bardzo proszę o szczere opinie:

  • jak długo czekaliście (NFZ / prywatnie)?

  • czy rehabilitacja faktycznie pomagała?

  • czy ktoś realnie pracował z Wami, czy trzeba było walczyć o zabiegi?

  • jak wyglądało to przy osobach na wózku?

To są informacje, których nie ma w folderach, a które mogą naprawdę pomóc.


Jeśli ktoś chciałby wesprzeć mnie w tej codziennej walce o sprawność,
informacja o Fundacji i numerze konta znajduje się na górnym banerze bloga.

🔗 Mój blog:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com


Hashtagi 🇵🇱

#sanatorium
#rehabilitacja
#spastyczność
#przykurcze
#życienawózku

 

Prostownik miednicy kontra plecy – cicha wojna o wyprost


                                                          

Od dłuższego czasu chodzę z tym tematem w głowie.
A właściwie – siedzę, bo od pięciu lat poruszam się na wózku.
Ale coraz częściej wraca myśl: pora wstać.

Problem w tym, że ciało nie zawsze nadąża za głową.


Skąd to ciągnięcie i to cholerne pochylenie?

Coraz wyraźniej widzę, że prostownik pleców działa,
ale przegrywa walkę z tym, co siedzi z przodu –
z przykurczonym prostownikiem miednicy i mięśniami czworogłowymi uda.

Efekt?

  • miednica ciągnięta do przodu,

  • tyłek wypchnięty do tyłu,

  • sylwetka pochylona,

  • stanie męczy potwornie szybko.

To nie jest brak siły.
To jest ciągnięcie na chama przez skrócone mięśnie.


Kulisy z przeszłości

Kiedyś, jeszcze zanim trafiłem na wózek, chodziłem o kulach.
Dziś coraz częściej myślę, że:

  • kule mogły być źle ustawione,

  • wysokość była niedopasowana,

  • a ja chodziłem z hiperlordozą, jakiej nie życzę nikomu.

To mogło latami utrwalać przodopochylenie miednicy.
I teraz zbieram tego konsekwencje.


Rozciąganie – walka, która daje ulgę

Rozmawiałem ostatnio sporo z AI (tak, serio – za darmo, na luzie).
Padła prosta, ale sensowna sugestia:

1️⃣ Leżenie na brzuchu

  • pięta w kierunku pośladka,

  • tylko do granicy komfortu, nie bólu,

  • około 15 sekund na każdą nogę,

  • spokojny oddech, bez siłowania.

2️⃣ Leżenie na plecach

  • nogi opuszczone swobodnie za krawędź łóżka,

  • pozwalasz im same opaść,

  • najpierw jest masakra – napięcie, cofanie, walka,

  • a potem… nagle ulga,

  • noga wisi, oddech się uspokaja.

To jest ciężka robota.
Ale daje sygnał, że da się.


Stanie? Tak – ale mądrze

Tu ważna myśl, z którą się zgadzam w 100%:

Balkonik nic nie da, jeśli nie potrafisz ustać.

Dlatego:

  • po rozciąganiu 2–3 krótkie próby stania,

  • bez heroizmu,

  • i koniec na dziś.

Codziennie. Konsekwentnie. Bez szarpania.


Co dalej?

We wtorek przychodzi rehabilitant.
Chcę z nim to wszystko przegadać, sprawdzić ustawienie miednicy, długość mięśni, wysokość sprzętu.
Nie na zasadzie „jakoś to będzie”, tylko konkretnie.

Bo wiem jedno:
możliwość wstania jest,
ale ciało musi dostać czas i właściwy kierunek.


Trzymajcie za mnie kciuki 🤞
To nie jest sprint.
To jest codzienna, uparta robota.


🔗 Więcej moich przemyśleń i wpisów znajdziesz tutaj:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com


Hashtagi 🇵🇱

#rehabilitacja
#przykurcze
#niepełnosprawność
#walkaoczdrowie
#powrotdoruchu

Hashtagi 🇩🇪

#Rehabilitation
#Muskelverkürzung
#Gesundheit
#RückkehrzurBewegung
#AlltagmitBehinderung

Hashtagi 🇬🇧

#rehabilitation
#musclecontracture
#healthjourney
#mobilityrecovery
#dailystruggle

12.12.25

 12.12.2025

Rehabilitacja, walka z grawitacją i pytania bez prostych odpowiedzi


                                                                               

Dzisiejsza rehabilitacja już za mną.
Jest godzina 12:00 w południe i – jak zwykle – było konkretnie.

Od rana pracowaliśmy nad wzmacnianiem mięśni, głównie mięśni osiowych i szkieletowych. Wstawanie, stanie, utrzymywanie pozycji. I właśnie tu zaczyna się problem, który coraz mocniej daje mi się we znaki.

Gdy stoję dłużej, czuję wyraźne „ściąganie” w dół – jakby ciało samo chciało usiąść. Nie chodzi o brak chęci czy koncentracji, tylko o fizyczne uczucie, że coś puszcza. Stanie staje się potwornie męczące. Momentami to prawdziwa masakra.

Rozmawialiśmy o tym z rehabilitantem. Padło ważne pytanie:
czy to prostowniki pleców, które po prostu się męczą i „odpuszczają”?
Czy może problem leży gdzie indziej – w ścięgnach z przodu, biegnących od brzucha w kierunku nóg?

Coraz bardziej skłaniam się ku tej drugiej opcji. Chodzi o te struktury, które odpowiadają m.in. za unoszenie kolana do góry, ruch nogi do przodu, zginanie w biodrze – dokładnie te same, które pracują przy siadaniu. Jeśli one są przykurczone albo przeciążone, mogą dosłownie ściągać ciało do pozycji siedzącej, nawet gdy bardzo się starasz utrzymać pion.

To nie jest walka „z głową”.
To jest siłowanie się z własnym ciałem.

Nie jestem specjalistą, ale czuję, że rehabilitant może mieć rację. To nie wygląda jak problem wyłącznie z plecami. Bardziej jak efekt pracy i napięcia tych „cholernych ścięgien”, które robią swoje, niezależnie od mojej woli.

Na dziś to wszystko, moi drodzy.
Bądźcie.
Wspierajcie – jeśli możecie – choćby dobrym słowem.
A jeśli nie słowem, to może grosikiem na fundację.
Dane do przelewu są dostępne na stronie głównej.

Z całego serca – dziękuję.


🔗 Blog:
👉 https://ja-i-sm.blogspot.com/


Hashtagi

#rehabilitacja
#życiezSM
#walkaokrok
#niepełnosprawność

11.12.25

 

11.12.2025


                                                                                   

Wstawanie, które potrafi pozytywnie zaskoczyć

Dzisiejszy poranek znowu przypomniał mi, że nic nie jest u mnie „zwyczajne”. Nawet wstawanie. W sumie… właśnie ono najbardziej mnie dzisiaj zaskoczyło. Nie stanie — bo stać jeszcze nie stoję — ale samo wstawanie. Ten moment, kiedy ciało albo współpracuje, albo robi wszystko, żeby człowiekowi utrudnić życie.

Dzisiaj postanowiło współpracować.
I to tak, że sam byłem w szoku.

Kiedy stoisz tylko chwilę, a potem od razu siadasz, czujesz jak dwugłowe uda i łydki palą od środka, jakby ktoś w nich odpalił małe piecyki. Mięśnie mają swoją pamięć — i swoje fochy. Potrafią się obkurczyć, zablokować, walczyć z tobą zamiast ci pomagać. Ale dziś… poczułem, że idą ze mną, a nie przeciwko mnie.

Rehabilitantka jak zwykle zrobiła swoje — uniosła, podparła, ustawiła.
Ale połowę roboty zrobiłem ja.
Przynajmniej tak to czułem.
I to uczucie, że „to się ruszyło”, jest warte wszystkiego.

Po wstawaniu standard: śniadanie, kawa, ogarnianie dnia.
A potem golenie — i tu już nie było tak kolorowo.
Dwa dni temu maszynka chodziła jak marzenie.
Dziś ręka odmówiła współpracy, jechała gdzie chciała.
Na siłę nie robiłem — raz przyciąłem sobie wargę i efekt był jak po przejechaniu żyletką.
Jedno doświadczenie wystarczy na całe życie.

Każdy dzień jest inny.
Raz nogi zaskoczą pozytywnie, raz ręce zawiodą.
Raz czujesz napływ mocy, innym razem masz problem, żeby podnieść cokolwiek.
Ale dzisiaj liczyło się jedno: wstałem lepiej niż zwykle.
I to jest sukces, który zabieram ze sobą dalej.

A propos balkonika — liczę, że dziś mnie przy nim postawią. Potrzeba dwóch osób, wiadomo. Ale nawet minuta w pionie daje mięśniom sygnał: „pracujemy dalej”. Plecy, brzuch, nogi — wszystko się budzi.

Upadków nie lubię.
Podłoga jest twarda, życie momentami też.
Ale wiesz co?
Jeśli wstajesz choć odrobinę lepiej niż wczoraj, to już jest wygrana bitwa.

Dzisiaj wygrałam.

#rehabilitacja #codzienność #motywacja #postęp #siła

10.12.25

 

📅 10.12.2025 — Rehabilitacja 2/2



                                                           

Dziś miałem kolejne zajęcia z rehabilitantem i znowu trochę jazdy było. Zaczęło się klasycznie — wstawanie z łóżka, ustawianie mnie do pionu i powrót na wózek.
Niby proste rzeczy, ale u mnie to cała operacja.

Po południu znowu przyszło to moje „ulubione” — mięśnie spięte jak kamienie. Tak sztywne, że ciężko było w ogóle ruszyć, przestawić mnie, ustawić na nogi. Ale to nie jest tak, że ja nic nie robię. Też muszę z siebie wykrzesać siłę, pchać nogi w podłogę, żeby się podnieść.
A dzisiaj… no, dzisiaj nie było najfajniej. Na pewno nie dla rehabilitanta.

Wstawaliśmy chyba z osiem razy. Początki wyszły nawet okej — i on sam mówił, że coraz lepiej mi idzie stanie i prostowanie się. Szkoda tylko, że to trwa chwilę, bo prostownik pleców od razu mnie ciągnie w dół. A żeby nie robić słabych schematów dla mózgu, to nie może tak być, że od razu siadam.
Jak zaczyna mnie „ściągać”, to trzeba wracać na wózek i zaczynamy od nowa.

Dzisiaj chodzik się nie przydał. Sam na niego nie stanę — muszą być przynajmniej dwie osoby, które mnie podniosą i ustawią ręce na uchwytach.
Ale co do wstawania — te pierwsze trzy, cztery razy to było pieczenie w dwugłowych i łydkach. One swoje wołają. W sumie dobrze — znaczy, że coś tam się dzieje. Mam nadzieję, że to wszystko idzie w dobrą stronę, powoli do przodu. Rzymu też nie zbudowano w dzień.

No i jeszcze temat południa…
Jak zwykle koło 12–17/18 zaczęło mnie odcinać. Siedział Michał, patrzył, mrugał, ale jakby mnie nie było. Zero kontaktu. Ustawienia baklofenu wszystko tłumaczą — wygląda na to, że to on mnie tak wycinał.
Ale skoro mnie ciągnie w dół, czuję zmęczenie i przysypiam, to znaczy, że działa. A to już jest plus. Choć zmęczenie takie, że hoho… Głowa opada sama.

Samodzielnej pracy nad sobą też tu sporo, jeśli chodzi o zdrowie i funkcjonowanie.
Powoli, krok po kroku.

#rehabilitacja #zdrowie #walkaodzien #postep #niepoddajesie

 

📅 10 grudnia 2025




Nowy balkonik — pierwsze wrażenia i nadzieje przed opinią rehabilitanta

Dziś wpadł do mnie nowy sprzęt. Coś ala balkonik, chodzik… jak zwał, tak zwał. Ważne, że wygląda konkretnie. Lekki, regulowany na wysokość i szerokość, z kółkami z przodu. Nawet hamulce ma, choć jeszcze nie ogarniam, jak to ustrojstwo działa. Ale wrażenie robi. I to pozytywne.

Prawda jest taka, że to nie chodzi o sam sprzęt. Tylko o to, co on mi da.
A ja mam jedną nadzieję:
że pozwoli mi bardziej się prostować i ruszyć te mięśnie, które powinny mnie trzymać w pionie.

Najbardziej nogi… bo to one mają zrobić robotę.
Ale też prostownik pleców. Ten z tyłu i ten od wewnątrz, przy brzuchu. Jeden trzeba wzmacniać, drugi rozciągać. Świetna zabawa — wiadomo.

W każdym razie: ja jestem dobrej myśli.
Sprzęt mi się podoba. Czuję, że może mi pomóc.

Teraz czekam tylko na to, co powie rehabilitant.
Czy to, co ja czuję, ma sens.
I jak to wszystko poukładać, żeby było bezpiecznie, a jednocześnie coś wnosiło.

Chciałbym po prostu dać radę — kawałek po kawałku, w moim tempie.


#rehabilitacja #balkonik #niepełnosprawność #codzienność #walkaodzien

ChatGPT może popełniać błędy. Sprawdź ważne informacje. Zobacz Preferencje dotyczące plików cookie.

8.12.25

8,12,2025 




Moja walka o normalność: 7 lat na wózku, błędna diagnoza i próba powrotu na nogi

08.12.2025 – poniedziałek.
Dziś znów była rehabilitacja. Wstawałem, cisnąłem, walczyłem. Ostatnio coraz mocniej próbuję stawać na nogi, choć mój prostownik grzbietu – mięsień, który powinien trzymać mnie w pionie – jest tak napięty, że aż boli. I męczy się błyskawicznie. Po minucie stania w miejscu moje ciało zaczyna „uciekać” do tyłu. Wyglądam wtedy jak zgarbiony dziadek… albo jakbym się komuś kłaniał. Absurdalne, ale prawdziwe.

Jest zmęczenie. Jest frustracja.
Ale jest też siła. I desperacja. Dużo desperacji.

Bo siedzieć na wózku pięć lat…
A nie wychodzić z domu od siedmiu…
To jest więzienie, którego nikt nie widzi.


Historia windy, która miała zmienić życie… i cwaniaka, który ukradł pieniądze

Była zbiórka. Była nadzieja.
I była winda schodowa, która miała mi pomóc wyjść z domu.

Na początku koszt: 6000 zł.
Potem „problem z szyną”, „trzeba sprowadzić z Włoch”, „będzie kosztować 4000 zł więcej”.

W sumie 3 metry szyny.
A gość finalnie… zniknął.

Zabrał pieniądze, zostawił sprzęt bez ładowarki, źle zamontowany, z niepotrzebną szyną, która – jak napisał sam producent platform schodowych z Włoch – nie była wymagana.
Trzeba było to ściągnąć z polskiej firmy partnerskiej, a nie z Włoch.

4000 zł przepadło.
Cwaniak zniknął, a numer telefonu po nim został.
Tyle z windy, która miała odblokować całe moje życie.


Dlaczego dziś tak walczę? Bo chcę chodzić. Po prostu. Chodzić.

Chcę stanąć na własnych nogach, wejść po schodach, wyjść z domu, poczuć normalność.
I wiem, że mam szansę – mimo tego, że lata na wózku zrobiły swoje.


Baclofen – mała tabletka, która rozwala całe ciało

Jeśli ktoś z was bierze baklofen, to słuchajcie uważnie:

To nie jest tabletka „na rozluźnienie nóg”.
To jest tabletka, która rozluźnia wszystkie mięśnie w organizmie.

Wszystkie.

Od nóg, przez ręce, po mięśnie brzucha i pleców.

A jak jesteś na wózku, to organizm szybko przestaje „dożywiać” mięśnie, których nie używasz.
I wtedy zaczyna się dramat:

  • zaniki mięśni,

  • brak siły,

  • coraz trudniejsze wstawanie,

  • uzależnienie ciała od wózka.

Baclofen brałam od 2020 roku,
3 razy dziennie po 10 mg – razem 30 mg dziennie.

A lekarze?
Zero wyjaśnień, zero ostrzeżeń, zero informacji.

To ja – pacjent – odkryłam po czasie, co mi ten lek zrobił.


Marihuana medyczna (CBD) – jedyna rzecz, która naprawdę pomogła

Jeszcze jedna prawda, którą muszę powiedzieć:
CBD realnie mi pomagało.

Zwykle przy 23°C w pomieszczeniu już odpadałam.
Na CBD wytrzymywałam 25°C i funkcjonowałam normalniej.

Ale dobry olejek… kosztuje.

  • 5% – 600 zł,

  • 10% – prawie 1000 zł.

Kupowałam tylko sprawdzone oleje – te, które pomagały dzieciom z lekooporną padaczką.
Jeśli coś działa na takie przypadki, to musi być porządne.

I działało.
Tylko że portfel tego nie wytrzymał.


Dziwna lewa strona ciała – i odkrycie, które lekarze przeoczyli

Lewa strona mojego ciała zawsze była słabsza:
lewa ręka, lewa noga, lewe oko.

Dopiero później wyszło, że to urazy z dzieciństwa.
Coś, czego lekarze od SM nigdy nie wzięli pod uwagę.

Zamiast szukać przyczyny – leczyli objawy.
I to błędnie.


Biorezonans, borelioza i 1500 zł w błoto

Rehabilitantka pierwsza powiedziała mi:

„To twoje SM jest jakieś dziwne.
Ja nie jestem pewna, czy ty to w ogóle masz.”

Zrobiłem biorezonans – koszt 150 zł.
Wyszedł wynik: borelioza, bartonella, babeszja, mykoplazmy.

Potem zrobiłem badania krwi – 1500 zł.
Wyszło, że te choroby były kiedyś, a przeciwciała po prostu zostały.

Czyli?
Borelioza nie była żadnym aktualnym problemem.

A ja wpakowałam się w:

  • 2 antybiotyki dziennie,

  • ziołowe specyfiki,

  • pół roku leczenia.

Co dało… nic.
Tylko osłabiło organizm.


Bioenergoterapia – kontrowersyjna, ale jedna rzecz powiedziała trafnie

Bioenergoterapeuta powiedział:

„Odstaw natychmiast baklofen.
On cię niszczy.”

I miał rację.


Jak straciłam lata przez błędną diagnozę SM

Medycyna mnie zawiodła.

Diagnoza SM padła szybko.
Lekarze się jej trzymali.
Nikt nie szukał dalej.
A ja traciłam zdrowie, siłę, mięśnie, życie.

Byłam nawet w programie Daclizumab (dawniej Zinbryta).
Zaczęłam w 2011 r, skończyłam w 2014 – wyszłam na własne żądanie, bo mnie rozkładało.

Na początku chodziłam normalnie z parkingu do gabinetu.
Później już o kulach.

Lekarka widziała wszystko.
I nic nie zrobiła.

„Tak ma być.”
„To normalne.”
„To objawy.”

Gówno prawda.

Zamiast rzetelnej diagnostyki – kasa.
Tylko kasa.


Podsumowanie: walczę dalej. Bo chcę żyć. Nie tylko przeżyć.

Dziś, po latach kombinacji, błędnych diagnoz, leków, które bardziej szkodziły niż pomagały, po stracie pieniędzy, zdrowia, czasu i nadziei – stoję (dosłownie i w przenośni) w miejscu, które jest najważniejsze:

Wrócić na nogi.
Za wszelką cenę.

Rehabilitacja męczy mnie do granic możliwości.
Ale wstaję.
Ćwiczę.
Naprężam ten prostownik grzbietu tak długo, aż się wreszcie wzmocni.

Bo ja już nie chcę windy.

Ja chcę chodzić.

5.12.25

 5.12.2025

„Dlaczego to wszystko tak wygląda? — O mojej walce, moich myślach i moich wątpliwościach”



Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego jest jak jest?
Sam czasem próbuję to ogarnąć w głowie i mam wrażenie, że coś tu naprawdę nie gra. Że te wszystkie „rzuty”, które niby mają być rzucikami SM-u, już dawno nie powinny się dziać. Choroba trwa u mnie tak długo, że według książkowego schematu powinna dawno temu przejść albo w rzutowo-remisyjną, albo we wtórnie postępującą. No cokolwiek. Jakąś logikę to powinno mieć. A tu nic. Zero. Cisza. A jednocześnie ciągle coś się dzieje.

I wracam myślami do tego, co powiedziała rehabilitantka w 2020 roku.
„Twoje SM jest dziwne.”
Zapytam: dlaczego dziwne?
A ona, bez zastanowienia: „Bo mi się ***** wydaje, że ty nie masz SM.”

Minęło pięć lat i bioenergoterapeuta mówi to samo. Skąd? Dlaczego? Jak?
Wiesz, to już samo w sobie daje po głowie, ale kiedy dorzucasz jeszcze moje dzieciństwo… no to zaczyna wyglądać na układankę, która może mieć zupełnie inne elementy, niż lekarze mi przez lata wciskali.

Bo ten wypadek… ten upadek z wózka, kiedy byłem dzieckiem. Głową o ziemię. Jak walniesz głową w ziemię, to nic dobrego z tego nie ma prawa wyjść. Bioenergoterapeuta od razu zapytał:
„Co ty zrobiłeś w dzieciństwie? Ty przecież miałeś wypadek!”.
I nagle wszystko mi się skleiło.

Prawa półkula mózgu — obita, uszkodzona.
A prawa półkula odpowiada za lewą stronę ciała.
No to skąd te objawy? No właśnie stąd.
Problemy z nogą, ręką, okiem — wszystko po lewej.
To nie jest przypadek. To jest neuro-logika, nie magia.

Najbardziej dziwi mnie to, że mózg to jedna z tych rzeczy, które się nie regenerują.
Nie wymieniają na nowe. Tak samo jak gałka oczna, zęby i jeszcze dwie inne rzeczy, o których mówiliśmy.
A on twierdzi, że to „naprawił”.
Jak? Nie pytajcie. Sam nie wiem.

A jednak, skoro „naprawione”, to dlaczego organizm dalej nie funkcjonuje jak trzeba?
I to jest to pytanie, które sam wbił mi w głowę:
„Skoro wszystko jest już dobrze, to dlaczego ty nie funkcjonujesz?”
No i tu leżę i płaczę — bo sam nie wiem.

Może to wszystko siedzi w głowie. W starych zapisach. W tym, co mózg sobie przyswoił kiedyś i teraz odgrywa jak popsuta taśma. Bo prawda jest taka, że mózg cię albo wyciągnie z bagna, albo sam cię zakopie.
A mój ewidentnie ma charakterek i nie daje się łatwo przekonać.

A przypomnę — miałem 10–15 lat, kiedy przez myśl przeszło mi coś, co nigdy nie powinno przejść przez myśl dziecku.
„Skoro ludzie umierają na nowotwory, to dlaczego ja nie mogę umrzeć na coś takiego?”
Jedno zdanie. Jedna myśl. A myśl, której się trzymasz, potrafi zrobić w twoim życiu większy syf niż cała medycyna razem wzięta.

I tak sobie żyłem. Z diagnozami, podejrzeniami, badaniami, które połowy rzeczy nie pokazują.
Z walczeniem z boreliozą, babesią, bartonellą, mykoplazmą — pół roku antybiotyków, zioła, trucie się na maxa.
Chodziłem o dwóch kulach, kończyłem ledwo stojąc.
Ale chociaż widziałem, że reaguję.
Przy SM reakcja powinna być na leczenie, a jej nie było.
Bo może to wcale nie było SM.

A lekarze?
Zamiast się zastanowić, dlaczego terapia nie działa — wciągnęli mnie głębiej.
Do programu.
A ja zgłaszałem, że czuję się gorzej po zastrzykach, ale kto by tam słuchał pacjenta?

I najzabawniejsze, że według zaleceń powinni mnie z programu wypieprzyć już przy pierwszym dojściu do kuli.
A oni ciągnęli to dalej.
Po co?
No to jest bardzo dobre pytanie.

A co do punkcji lędźwiowej — tak, jedyne badanie, którego nie zrobiłem.
I nie zrobiłem nie dlatego, że mi się nie chciało, tylko dlatego, że oddział wyglądał jak poczekalnia do piekła.
10 osób na sali, smród, brud, kaczki, pielęgniarki mające wszystko w dupie.
I mam pozwolić, żeby mi ktoś w takim miejscu wbił igłę w kręgosłup?
No wybaczcie. Ale nie.

A potem siedzę i analizuję, że przez lata rzuty miałem zawsze tam, gdzie internet pisał, że są najczęstsze.
Przesilenie wiosna–lato, przesilenie jesień–zima.
I mózg sobie to zapisał jak komendę:
„O, jest przełom sezonów? No to cyk, lecimy pogorszeniem”.
Samo się nakręcało.
Mózg potrafi takie rzeczy.

Dobra, kochani — musiałem to wyrzucić z siebie.
Jak macie pytania, piszcie. Nie będę uciekał, nie będę ściemniał.
Może komuś to pomoże, może ktoś się zastanowi nad tym, co mu lekarze wmawiają.

Trzymajcie się.


Hashtagi

🇵🇱 Polskie:

#zdrowie
#stwardnienierozsiane
#mojahistoria
#walkaodziennie
#bezcenzury

🇬🇧 English:

#healthjourney
#multiplemystery
#myreality
#lifestruggles
#healingpath


 

📝 5 grudnia 2020 

To moje SM jest jakieś dziwne…



Dzisiaj wracam myślami do czegoś, co od dawna siedzi mi w głowie jak drzazga, której niby nie widać, ale ciągle uwiera. I im dłużej o tym myślę, im więcej sytuacji składam do kupy, tym bardziej dochodzę do wniosku, że coś tu od samego początku nie grało.

Bo wiecie… całe to moje „stwardnienie rozsiane” — to miało być oczywiste, miało się wszystko zgadzać, miało pasować do książkowego obrazka. A życie sobie, książki sobie.

I powiem to tak, jak czuję: coraz częściej wychodzi na to, że byłem robiony w trąbę.
Jakby wciągnięty w coś, co od początku mi nie pasowało, ale nie miałem wtedy siły ani wiedzy, żeby to kwestionować.

Pamiętam tamten moment — 2020 rok. Rehabilitacja. Zwykła rozmowa, jakaś luźna uwaga.
Rehabilitantka patrzy na mnie i mówi:
„Twoje SM jest dziwne.”

No to pytam:
Dziwne, czyli jakie?
A ona z pełną szczerością (i taką miną, jakby miała ochotę powiedzieć więcej, ale nie wypada):
„Bo mi się ***** wydaje, że ty tego SM w ogóle nie masz.”

I to był pierwszy raz, kiedy ktoś powiedział na głos to, co we mnie od dawna siedziało.
A później jeszcze ten jej znajomy bioenergoterapeuta — facet, który z medycyną nie miał nic wspólnego, ale coś tam „czuł”, że ja tego SM nie mam.
I niby człowiek nie wierzy takim historiom, bo to nie lekarze, nie specjaliści od neurologii… a jednak coś w tych słowach zapadło mi w pamięć jak haczyk.

I od tamtego momentu minęło sporo czasu, wiele miesięcy obserwacji, porównań, badań, zachowań mojego własnego ciała.
I dopiero teraz widzę, że tak naprawdę nic nie było „książkowe”.
Ani objawy, ani rozwój choroby, ani reakcje organizmu.

Kiedyś to wszystko spychałem na bok — bo lekarz powiedział, bo diagnoza już jest, bo inni mają gorzej.
Ale dzisiaj, z perspektywy tych wszystkich lat, mogę powiedzieć jedno:

To moje „SM” od początku było jakieś… nielogiczne.
Jakby ktoś włożył mnie w czyjąś inną historię.

I tak sobie siedzę z tym 5 grudnia 2020, analizuję, wracam pamięcią, sklejam fakty. I naprawdę zaczynam wierzyć, że to nie było żadne „fajnie rozsiane”, tylko nieporozumienie, które ktoś postawił pieczątką i kazał mi z tym żyć.

A ja?
Ja dopiero teraz zaczynam mieć odwagę to kwestionować.
I zapisywać.
Po swojemu.
Bez cenzury.


#hashtagiPL

#stwardnienierozsiane #pamiętnikzdrowia #mojahistoria #bezfiltra #prawdziweżycie

#hashtagsEN

#multiplesclerosisjourney #healthtruth #mystory #uncensoredthoughts #lifewithquestions